Za nami już dwie bezsmoczkowe noce. Większych dramatów brak, jedynie wzmożone wiercenie się w łóżku, ale da się przeżyć. Nie wymawiamy słowa na "s", a wszystkie esy zostały pochowane przed oczami Marysi.
Pierwszej nocy córa spała spokojnie do godz. 2, po czym nastąpił dwuipółgodzinny kryzys. Polegał on na rzucaniu się po łóżku, ustawicznym poruszaniu ustami niczym ryba wyciągnięta z wody i pojękiwaniu (ale nie płakaniu!). Może i nie byłam zachwycona takimi pobudkami, ale dokładałam wszelkich starań, by moje dziecko uspokoiło się. I tak szczęśliwie po godz. 4 zasnęło na kolejne dwie godzinki. By odbić sobie tę lukę w spaniu, drzemałam z Młodą w ciągu dnia
Dzisiejsza noc była znacznie lepsza. Przerywnik miał miejsce nim zdążyłam się położyć. Wprawdzie nie chodziło o smoka, a o zatkaną kozuchą dziurkę, przez którą M. nie mogła oddychać, ale i tak skutecznie wybudziło to młode. W efe...
[ dalej ]